Polski prezydent podpisał prawo penalizujące dezinformację
[WYDANIE OTWARTE] Polska doczekała się prawa penalizującego dezinformację. Uzasadnienie? Względy bezpieczeństwa narodowego. To jednak wytrych, który zbliża nas o kolejny krok w kierunku "na wschód".
Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku!
Jeśli podoba Ci się ten newsletter, chętnie słuchasz podcastu i czytasz teksty w serwisie TECHSPRESSO.CAFE, wpadasz do grupy na Facebooku lub na Instagram (zarówno mój prywatny, jak i ten przynależny do projektu) - wesprzyj mnie finansowo na Patronite lub przez BuyCoffeeTo. W ten sposób fundujesz sobie i innym dostęp do wolnych technologiczno-społecznych mediów, które nie biorą pieniędzy od polityków ani wielkich korporacji!
To wydanie newslettera będzie otwarte - dla wszystkich. Dlaczego? Bo sprawa, którego dotyczy, jest zbyt ważna - a przeszła bez echa. Jak ostatnio zbyt wiele istotnych kwestii w Polsce.
Ostatnia nowelizacja Kodeksu karnego przeszła bez echa - a szkoda. W tym tygodniu prezydent Polski związany z partią Prawo i Sprawiedliwość - Andrzej Duda - podpisał prawo, które pozwala na orzeczenie kary pozbawienia wolności w wymiarze CO NAJMNIEJ ośmiu lat za dezinformację. Rozumiem jednak, że ważniejsze są emocje grzane w kampanii wyborczej we wszystkich głównych mediach.
Propozycja wprowadzenia takich zmian w KK pojawiła się w kwietniu tego roku. Mamy początek września - szybko poszło. Wprost - ekspresowo. Jak uzasadnia władza - ze względu na zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego wynikające z wojny na Ukrainie, która trwa od 2014 roku, ale pełnoskalowy wymiar zyskała w ub. roku w lutym.
Na czym polegają zmiany w Kodeksie karnym?
Karane ma być rozpowszechnianie dezinformacji, które definiowane jest jako przestępstwo polegające na kolportowaniu nieprawdziwych lub wprowadzających w błąd informacji, mających na celu wywoływanie poważnych zakłóceń w ustroju lub gospodarce Rzeczypospolitej Polskiej, państwa sojuszniczego lub organizacji międzynarodowej, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska albo skłonienie organu władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej, państwa sojuszniczego lub organizacji międzynarodowej, której członkiem jest Rzeczpospolita Polska, do podjęcia lub zaniechania określonych czynności.
Tak trzeba, bo bezpieczeństwo narodowe…
… i wojna informacyjna, tak, wiem. Polska jest krajem szczególnie narażonym na oddziaływanie rosyjskiej dezinformacji, a Rosja ma tu duże wpływy. Było to widać jak na dłoni w pandemii, widać to w związku z inwazją Putina na Ukrainę - narracje Kremla trafiają do spolaryzowanego polskiego społeczeństwa, a Rosja ma doskonale zmapowaną “polską duszę” i jej bolączki. Wie, gdzie uderzyć, aby zatrute ziarno padło na podatny grunt. Wie, co Polaka najbardziej wyniszcza wewnętrznie, co mu dokucza, na czym można zbudować przekaz, który poniesie się i będzie drążył społeczeństwo jak gangrena.
Oprócz tego, że jest wojna informacyjna, która nie zaczęła się wcale rok czy trzy lata temu (przez wiele lat wskazując na problem z dezinformacją środowiska eksperckie były wyszydzane), istnieje jednak inne zagrożenie - erozja polskiej demokracji.
… a co z bezpieczeństwem demokracji?
O niszczeniu, erozji, rozpadzie polskiej demokracji mówi się odkąd do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość w 2015 r. Mówiło się również wcześniej - za tzw. “pierwszego PiS-u”, którego większość czytelników i czytelniczek tego newslettera zapewne nie pamięta - ale ja pamiętam go bardzo dobrze.
Już wtedy było widać, że priorytetem dla tych rządów jest walka o umysły i dusze Polaków - a to robi się najlepiej przez kontrolę mediów i programów nauczania (na wszystkich etapach edukacji) oraz kultury. Wszystko to składa się na oddziaływanie propagandy (biedny ten, kto myśli, że w celach propagandowych wykorzystuje się tylko tzw. “przekaziory”, czyli media).
Potem przyszedł “drugi PiS”, którym “mieliśmy nie straszyć” - szybko okazało się jednak, że władza ta zdemontowała sądownictwo i faktyczny trójpodział władzy, a także w całości przejęła wszystkie sektory działania sfery publicznej, które wywierają wpływ na postawy obywatelskie. Zlikwidowała także dostęp do możliwości ochrony swoich praw reprodukcyjnych kobietom, de facto ograniczając w ten sposób prawa człowieka. Ostatecznie też poszła na wojnę z prywatnymi mediami (celowo nie napiszę: wolnymi, bo to nie są wolne media - w Polsce w mojej opinii nie ma wolnych mediów).
Apele o ochronę demokracji nie przynoszą jednak rezultatów - i tu kłania się zupełnie inny temat - nieudana transformacja i folwarczny sposób sprawowania władzy w Polsce przez wszystkie rządy od 1989 roku, co w praktyce uniemożliwiło wytworzenie się postaw wolnościowych i rozumienia demokracji przez lwią część społeczeństwa. Dlatego dziś mamy to, co mamy - przechodzące bez echa podpisy pod ustawami, które przybliżają nas o kolejny krok do Rosji.
Jak to jest w Rosji?
Rosja to kraj, który słynie z penalizowania dezinformacji - jednocześnie będąc jednym z jej największych siewców na świecie.
Władimir Putin poszedł na wojnę z wolnością słowa już ponad dekadę temu - jednak najważniejsze zmiany prawne to kwestia ostatnich czterech lat.
Zbiorczo, rosyjskie prawo penalizuje rozpowszechnianie informacji, które przez rosyjski rząd uważane są za niewiarygodne lub wprost nieprawdziwe. Za nadzór nad infosferą odpowiada Roskomnadzor, który dysponuje możliwością blokowania dostępu do np. stron internetowych czy aplikacji mobilnych lub innych usług cyfrowych. Kompetencje takie zyskał 18 marca 2019 roku, kiedy Władimir Putin podpisał regulację pozwalającą tej agencji na blokowanie dowolnego medium online, jeśli stwierdzi się, że rozpowszechnia ono “niesprawdzone informacje”. Tego samego dnia Putin podpisał inne prawo - umożliwiające karanie za to osób fizycznych i prawnych.
W marcu 2019 r. weszły w Rosji w życie również inne bardzo ciekawe przepisy - pozwalające na orzekanie kary finansowej lub kary pozbawienia wolności nawet do 15 lat (w przypadku recydywy) za rażącą obrazę władz państwowych, rosyjskiej flagi lub konstytucji w sieci. Dodatkowo, Roskomnadzor zyskał kompetencje do usuwania takich treści z internetu.
Rok później - bo 1 kwietnia 2020 r. w związku z pandemią koronawirusa - która była dla Kremla oficjalnym uzasadnieniem - Władimir Putin podpisał regulacje pozwalające na penalizację rozpowszechniania niesprawdzonych informacji, które mogą wywierać wpływ na zagrożenie dla zdrowia lub życia obywateli. Szczytny cel. Oprócz pandemii, wskazano katastrofy naturalne lub techniczne, sytuacje kryzysowe i dobrze nam znane, pojemne określenie - “względy bezpieczeństwa”. Zwróćmy także uwagę, że tak restrykcyjne prawo penalizujące dezinformację związaną z koronawirusem wprowadzono w kraju, który był jednym z głównych emitentów fałszywych informacji na temat COVID-19 i szczepionek, czego skutki w Polsce odczuwamy do dzisiaj i będziemy odczuwać jeszcze przez wiele lat (zniechęcenie do szczepień w ogóle, powrót chorób, które dzięki szczepieniom powszechnym udało się wcześniej wyeliminować ze społeczeństwa).
Największą zmianą były jednak wprowadzone w marcu 2022 r., czyli już po inwazji na Ukrainę, prawa penalizujące rozsiewanie fake newsów.
В России фейковые новости запрещены
W Rosji fake newsy są zakazane w Kodeksie karnym - na mocy nowelizacji podpisanej przez Putina 4 marca 2022 r.
Wprowadzono ją, aby rosyjskie społeczeństwo nie mogło dowiedzieć się, czym tak naprawdę jest “operacja specjalna” prowadzona przez rosyjskie siły na Ukrainie. O tym, że jest to krwawa, nieuzasadniona niczym wojna, informowały zachodnie media - które jednak zostały szybko zablokowane.
Art. 207.3 rosyjskiego Kodeksu karnego wprowadził więc penalizację “publicznego rozpowszechniania fałszywych informacji na temat wykorzystania sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej”. Przestępstwo to może być ukarane pozbawieniem wolności do lat 15.
W nowelizacji wprowadzono także przepisy, które penalizują “dyskredytowanie” rosyjskich sił zbrojnych i ich działań, w tym - wzywanie do wycofania się z “operacji specjalnej”. Tu grozi kara pozbawienia wolności do lat 5.
Karani mają być również obywatele, którzy ośmielą się wyrażać poparcie wobec nakładanych na Rosję sankcji (kara pozbawienia wolności do lat 3).
25 marca 2022 r. Putin podpisał kolejną nowelizację - tym razem rosyjskiego odpowiednika Kodeksu postępowania administracyjnego. Tam z kolei wprowadzono kary za “dyskredytowanie” decyzji podejmowanych przez władze, nie tylko w zakresie działania rosyjskich sił zbrojnych, ale też każdego urzędu na poziomie federalnym (a przede wszystkim służb, prokuratury i ministerstwa spraw zagranicznych).
Efekt mrożący (obywateli i media)
Jak łatwo się domyśleć, skutkiem wprowadzenia tych wszystkich regulacji - w szczególności zaś najnowszej, związanej bezpośrednio z działaniami Rosji na Ukrainie - było zniknięcie z terytorium tego kraju i jego infosfery mediów przekazujących rzetelne informacje.
W Rosji na chwilę obecną de facto nie da się korzystać z zagranicznych serwisów informacyjnych - Roskomnadzor je aktywnie blokuje. Blokowane są też media społecznościowe pozwalające na orientację w tym, co się dzieje - poza serwisem YouTube. Koncern Meta został uznany za organizację terrorystyczną, bo umożliwiał rozpowszechnianie treści na temat wojny na Ukrainie demaskujacych krwawą politykę Putina.
Niezależni dziennikarze, blogerzy i opozycjoniści są ścigani przez władze, które nie próżnują w rozwijaniu zdolności ofensywnej inwigilacji społeczeństwa. Napisałam o tym kiedyś tekst w kontekście szpiegowania komunikatora Telegram i działających na nim aktywistów.
Dlaczego paralele?
Polska to nie Rosja - powiecie.
Tak, Polska to nie Rosja - jednak wprowadzając nowelizację Kodeksu karnego penalizującą dezinformację, Polska o krok do Rosji się zbliża. Nie trzeba kolejny raz tłumaczyć, że wzorujący się na autorytarnych Węgrzech Viktora Orbana (wielkiego sojusznika Władimira Putina) PiS dąży do domknięcia systemu i zmiany ustroju.
Definicja dezinformacji w przypadku zmian w polskim prawie jest bardzo uznaniowa i może być zmieniana dowolnie - w zależności od potrzeb. Zapisy w znowelizowanym KK pozwalają na jej szerokie stosowanie, bo pojęcie interesów RP jest pojemne. Może być naginane politycznie. Wystarczy, że tekst dziennikarski, materiał wideo, audio, reportaż, książka - nie spodobają się władzy.
Wtedy w najlepszym razie do walki z dziennikarzem - autorem takiego materiału można wykorzystać państwowe rejestry (o tym pisałam tutaj, w poprzednim newsletterze), w najgorszym zaś - założyć mu sprawę w sądzie, gdzie zawsze zwyciężają przecież prawo i sprawiedliwość. Oczywiście w imię bezpieczeństwa narodowego i walki z ofensywną informacyjną ze wschodu.
Do przeczytania kolejnym razem;
Gosia Fraser