Facebook jest polityczny, wywiera realny wpływ na demokrację
Usunięcie strony Konfederacji to nie ochrona standardów, ale ich naruszenie
W ubiegłą środę Facebook usunął ze swojego serwisu stronę partii Konfederacja. Powodem było naruszanie standardów społeczności w zakresie mowy nienawiści i dezinformacji związanej z COVID-19, a konkretniej - szczepionkami.
Napisałam wówczas taki wpis na Twitterze:
Jak widać, wpis wywołał poruszenie, podobnie, jak i sam fakt. Wielu ludzi, którzy do mnie napisali, argumentowało, że przecież partia naruszała zasady prywatnej platformy, a na tym przecież polega wolny rynek, a zatem mają co chcieli. Inni cieszyli się, że Konfederację skasowano, bo po prostu jej nie lubią (albo nawet nienawidzą) i gruntownie nie zgadzają się z jej poglądami na rzeczywistość.
Ja też nie kocham Konfederacji (choć wszyscy wiedzą, jakie mam poglądy na kwestie gospodarcze), ale chciałabym tutaj wyjaśnić dwie kwestie. Jedna jest ważna, druga jest jednak ważniejsza.
Nie, to, że Facebook usunął stronę legalnie działającej w Polsce partii politycznej, bo ma takie, a nie inne zasady, to nie jest przejaw wolnego rynku. Wolny rynek jest wolny również od monopoli (wbrew przekonaniu dużej części osób o przekonaniach lewicowych, nie polega na braku zasad) i tylko wtedy działa właściwie, a Facebook jest monopolistą.
Facebook chce wchłonąć cały internet
Facebook chce stać się synonimem internetu. Zmiana nazwy firmy na Meta i ogłoszenie dążności do przejścia w biznes metawersum (nadrzeczywistości łączącej w sobie świat wirtualny i realny, w której według koncernu za parę lat wszyscy będziemy żyć) to tylko najbardziej ultymatywne świadectwo tego kierunku, obranego wprost na globalną dominację. Jeśli chcecie przeczytać na ten temat więcej, polecam mój tekst z sierpnia ubiegłego roku.
Koncern Marka Zuckerberga stał się praktycznie monopolistą w sferze komunikacji cyfrowej. Do niego należą najpopularniejsze na świecie aplikacje do czatowania - Messenger oraz WhatsApp (niespodzianka: sama nie korzystam z żadnej z nich). Z głównego portalu społecznościowego spółki korzysta dziś ok. 3 mld osób z całego świata, a w wielu jego regionach Facebook stał się również synonimem mediów (przykładem Mjanma - Birma, gdzie media praktycznie nie istnieją, a obieg informacji gwarantuje właśnie ta platforma społecznościowa, która, swoją drogą, była nośnikiem dla nienawiści, prowadzącej ostatecznie do ludobójstwa).
Obecność na Facebooku - polityczne być albo nie być
Choć w Polsce Facebook nie zastępuje nam mediów, nadal jest ogromnie popularny. Korzystają z niego wszystkie pokolenia, choć odpływ młodych osób w stronę innych platform jest bardzo zauważalny. Wciąż jednak obecność na Facebooku to polityczne być albo nie być dla partii, kandydatów, jak i kręgów zwolenników takiej czy innej idei.
Portal ten umożliwia komunikację o naprawdę masowym charakterze - podczas gdy Twitter pozostaje w Polsce niszą. Jest w teorii bezpłatny (płacimy naszymi danymi, lecz jak wiadomo, nikt się tym na serio nie przejmuje). Wiemy doskonale, jak wykorzystywano go w kampanii wyborczej przed wyborami w USA z 2016 r., kiedy wygrał Donald Trump. Manipulowano. Podbijano za pieniądze ( z zyskiem dla Facebooka) dezinformujący i polaryzujący przekaz.
Możemy bardzo dużo dyskutować nad rolą mediów społecznościowych w polityce i to potrzebna dyskusja - nie zmienia to jednak faktu, że obecnie tak wygląda rzeczywistość, a partie i politycy korzystają z narzędzi, które po prostu są dla nich dostępne i które działają efektywnie. I jest to całkowicie normalne.
Legalnie działająca partia polityczna a zasady prywatnego przedsiębiorstwa - komunikacyjnego monopolisty
Tak, Facebook jest prywatną firmą, która ma prawo tworzyć sobie swój własny regulamin korzystania z usług.
Jak już jednak wskazałam, usługi koncernu stały się czymś w rodzaju systemu operacyjnego obsługującego sporą część, może nawet około jednej trzeciej, całej ludzkości.
Mark Zuckerberg przez lata, kiedy na urzędzie pozostawał Donald Trump, zarzekał się, iż nie będzie cenzurował wypowiedzi polityków i długo stronił od wprowadzenia zwyczajnego fact-checkingu na politycznych wypowiedziach (uważam, że gdyby taki skuteczny fact-checking był, problem dezinformacji w przypadku Konfederacji zostałby niemal całkowicie rozwiązany - zgadzam się tu z jedną z Matron - D., z którą o tym pisałam wczoraj wieczorem w prywatnych wiadomościach).
Na to, co robił Trump, portal zareagował dopiero, gdy ten przestał być prezydentem (a zatem zniknęła sprawczość pomarańczowej głowy państwa i konieczność obawiania się retorsji), blokując mu możliwość jakiegokolwiek korzystania z Facebooka.
Co się wydarzyło? Trump jest nadal obecny, tyle, że w przekazie swoich zwolenników, którzy wykupują m.in. reklamy zachęcające do zrzeszania się wokół byłego prezydenta i kwestionowania legalności wyboru Joe Bidena i popadają spokojnie w coraz bardziej nakręcające się, polityczne sekciarstwo. Dodatkowo, koncern na tym nieźle zarabia - nawet 1,5 mln dolarów w ciągu pół roku. Napisałam o tym tekst.
Taki sam potencjał rozwoju ma sytuacja z Konfederacją, która w odróżnieniu od Trumpa jednak przeniesie się na grupy - i tam nikt nie będzie czuwał nad przestrzeganiem zasad Facebooka (ani żadnych innych).
To jednak tylko jeden aspekt całej sprawy.
Drugi dotyczy tego, że prywatna firma, która stała się monopolistą na rynku usług cyfrowej komunikacji, nie może ot, tak sobie, blokować profilu konstytucyjnie działającej w Polsce partii politycznej, która ma swoich parlamentarzystów i na którą zagłosowało ponad milion osób. Niezależnie od tego, czy się to komu podoba, czy nie.
Usunięcie tej strony to realne ograniczenie możliwości komunikacji partii z wyborcami, ale też ograniczenie prawa wyborców do informacji. To wpływ na politykę w kraju, którym Facebook nie jest specjalnie zainteresowany - nie inwestuje w rozwój swoich kadr w Polsce poza tym, że utrzymuje tu biuro sprzedaży.
Facebook nie jest wydawcą, nie jest też dostawcą infrastruktury. Unika zaklasyfikowania go w ten sposób skutecznie od wielu lat - bo wie, że to wiązałoby się z dużo większą odpowiedzialnością za to, co dzieje się na jego platformach, a tej firma nie chce na siebie brać.
Konfederacja, kobiece sutki i SIN
Konfederacja to nie jedyna ofiara regulaminu Facebooka. Nie tak dawno usunięto konto na Instagramie znanej mi modelki Ostathre (założyła nowy profil) tylko za to, że na jej zdjęciu znalazły się jej własne sutki (o jeden raz za dużo). Jak wiadomo, nikt nigdy nie widział kobiecych piersi i jest to widok znacznie gorszy, niż urywane głowy rytualnie mordowanych kurczaków, które Facebook na swojej platformie pozostawia, tłumacząc, że mogą mieć wymiar edukacyjny i uczyć ludzi odczuwania empatii. Mnie nauczyły tylko większej traumy.
Znana jest też sprawa blokady Społecznej Inicjatywy Narkopolityki, w którą zaangażowała się Fundacja Panoptykon, która napisała na swojej stronie internetowej:
Blokada na takiej platformie oznacza w praktyce istotne ograniczenie zasięgu publikowanych materiałów. W efekcie te prywatne firmy mają potężną władzę nad obiegiem informacji i poglądami wyrażanymi w sieci. Często korzystają z niej bez żadnej kontroli i odpowiedzialności.
Zarówno blokada SIN, jak i Konfederacji, to sprywatyzowana cenzura. Według moich informacji, przed blokadą profilu partii, z jej liderami nie kontaktował się żaden człowiek. Decyzję podjęły algorytmy.
Jak pisze dalej Panoptykon:
Prywatnej cenzurze sprzyja brak przejrzystych zasad moderacji treści przez platformy oraz brak skutecznych procedur odwoławczych dla zablokowanych użytkowników. W tej sytuacji trudno jest zakwestionować podjętą przez platformę decyzję o usunięciu danego materiału czy całego konta.
Właśnie dlatego sprawa blokady nielubianej przez większość z Was partii politycznej ma tak ogromne znaczenie.
Koniunktura światopoglądowa może się zmienić i za chwilę to strony ugrupowań przez Was popieranych czy ruchów intelektualnych, które wspieracie, mogą zostać zablokowane.
Decyzja jest przecież czysto uznaniowa.
Zawsze można nie korzystać z Facebooka, nie?
Do przeczytania kolejnym razem
Gosia Fraser